Jeśli nawrócimy się na pierwotne, naturalne smaki, zyska na tym nasze zdrowie oraz poczucie przynależności. Na czym to polega?  – Po prostu jedzmy to, co nasza praprababka uznałaby za jedzenie – mówi doradca żywieniowy Anna Krasucka

Na czym polega terapia jedzeniem?

Terapia to takie modne obecnie słowo, fachowo nazywam się dietetykiem medycyny chińskiej, bo mam dyplom z dietetyki leczniczej według tradycyjnej medycyny chińskiej. Dietetyki medycyny zachodniej nie ukończyłam, bo program studiów głównie skupiał się na farmakologii. Wybrałam nurt naturalny. Ale czerpię też z innych źródeł – z Hildegardy z Bingen i nauki przekazanej mi przez moją babcię oraz ze współczesnych doniesień naukowych. Całą tę wiedzę łączę, co nie jest trudne, bo w wielu aspektach ona się pokrywa. Nie chodzi przecież o to, żebyśmy gotowali chińszczyznę, tylko żebyśmy szukali tego, co nam służy. W dyskusjach powołujemy się na różne nurty filozoficzne. W dietetyce też dobrze, żebyśmy czerpali z różnych nurtów i wzbogacali naszą wiedzę. A doświadczenie pokaże, co tak naprawdę działa.

Rozumiem, że chodzi głównie o to, żeby zdrowo żyć, zamiast się leczyć.

Tak – profilaktyka to podstawa zdrowia. Legendy głoszą, że w starożytnych Chinach lekarze byli utrzymywani w danej wsi tak długo, jak długo ludzie nie chorowali. Gdy pojawiały się choroby, lekarz był wypędzany, a na dworze cesarskim – ścinany. A u nas lekarz jest opłacany, gdy ktoś choruje. Zatem w naszym systemie choroba jest dla opieki zdrowotnej sytuacją korzystną.

A jako pewnego rodzaju lekarz, jakie mogłabyś dać ogólne wskazania dla zdrowia?

Wyróżniłabym kilka aspektów, które mają bezpośredni wpływ na nasze zdrowie. W pierwszej kolejności – dieta. Zwracajmy uwagę na to, żeby jeść świadomie i wybierać jedzenie jak najbardziej naturalne, czyli najmniej przetworzone. Ważny dla zdrowia jest też ruch – uprawiajmy sport, chociażby szybki półgodzinny spacer czy taniec. I traktujmy to jako przyjemność, a nie jako zadania, które mamy do wykonania. Kolejnym aspektem jest oddech – oddychajmy głęboko, przeponowo i świadomie. Jak najczęściej wyjeżdżajmy na łono natury, gdzie dużo świeżego powietrza. Ważny jest też sen – wysypiajmy się porządnie, chodźmy spać zdecydowanie przed północą, najlepiej ok. 21.30, bo wtedy sen jest najbardziej wartościowy. Wyłączajmy telewizor i komputer, wietrzmy sypialnię. Wyciszajmy się wieczorem – wtedy w nocy organizm się zregeneruje i wstaniemy wypoczęci. Kolejnym aspektem jest nasza emocjonalność – zachowujmy nasze emocje w równowadze. Nie chodzi o ich tłumienie, tylko wypracowanie sposobów radzenia sobie z nimi. Nie zatrzymujmy, tylko przyjmujmy i uwalniajmy.

Co pomaga radzić sobie z emocjami?

Jesteśmy częścią natury i to niewielką częścią. Przecież pory roku zmieniają się niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie. Jeżeli współpracujemy z naturą, żyje nam się dobrze. Jeżeli przestajemy współpracować, wybijamy się z tej całości i zaczyna się choroba. To mówi medycyna chińska i tak mówiła moja babcia. Kiedyś nikt nie sprzeciwiał się temu, że chwyta mróz. Ludzie wiedzieli, co nadejdzie i przygotowywali się na to. Wiedzieli też, że jeżeli się nie przygotują, to umrą. Trzeba mieć trochę pokory, żeby uznać, że to nie my, a natura nadaje rytm naszemu życiu. Poza tym módlmy się. Modne stały się medytacje wschodnie, ale mamy też medytacje chrześcijańskie i samą modlitwę jako formę wyciszenia – one mogą nam przywrócić równowagę emocjonalną. To wycofanie się z działania i przejście do emocjonalnego „tu i teraz” jest bardzo człowiekowi potrzebne. Kiedyś to wiedzieliśmy, dziś tę wiedzę odkrywamy na nowo.

Podobnie w staropolskiej kuchni stosowano metody, które teraz odkrywamy na przykład w kuchni Pięciu Przemian czy ajurwedyjskiej…

Zgadza się – dawniej ludzie wiedzieli, że pewne potrawy są rozgrzewające, a inne schładzające. Jadano zgodnie z porami roku – pomidory nie przechowywały się długo i jadano je latem, a ogórki się kisiło. Na zimę było zboże, warzywa strączkowe i korzeniowe, od czasu do czasu mięso, które przechowywało się w solance lub suszono. Kiedyś mięso i nabiał były rzadkością. To była forma luksusu – zwierzę zabijano na święta. Teraz mamy ciągły „luksus”. I nie chorujemy raczej z niedoboru, tylko z nadmiaru. Przyjmujemy suplementy, a prawdziwe niedobory biorą się z jakości jedzenia. Jemy za dużo białka, a jednocześnie jesteśmy niedożywieni, bo jemy fast foody i posiłki przetworzone, z puszki. To nie są odżywcze posiłki.

A jakie jedzenie jest odżywcze?

Wróćmy do naszych korzeni, do tego, jak się odżywiano kiedyś. Wybierajmy produkty jak najmniej przetworzone – marchewka niech będzie surowa, a nie mrożona czy z puszki. Jeżeli chcę zjeść mięso – niech to będzie kawałek mięsa, a nie przetworzone wędliny ze szkodliwymi dodatkami. Wybierajmy prawdziwe ziarna – płatki i zboża, nie błyskawiczne, nie przetworzone i nie słodzone. Należy dobrze czytać etykiety i zwracać uwagę na to, żeby lista składników podanych na opakowaniu była jak najmniejsza i najlepiej bez konserwantów. Najprościej mówiąc – jedzmy to, co nasza praprababka uznałaby za jedzenie.

Co wybierać chłodną jesienią? I trochę wcześniej, w babim lecie?

Tak, babie lato to piąta pora roku, która wiąże się ze zbiorami w sadach i ogrodach. Dojrzewają wszystkie warzywa – marchew, dynia, ziemniaki. Zrywamy jabłka. A jesienią wszystko przechowujemy i przetwarzamy. Przygotowujemy się na najcięższą porę roku – na zimę. Natura też już się przygotowuje – oddaje owoce, żeby za chwilę zrzucić liście, ściągnąć soki do pnia, a potem do korzenia i pójść w stan uśpienia. Ponieważ robi się mokro i chłodno, powinniśmy jeść potrawy rozgrzewające, które nie będą nas dodatkowo nawilżać. Odchodzimy od surowizny i jemy coraz więcej potraw gotowanych. Na śniadanie dobrze jest zjeść ciepłą owsiankę lub jaglankę z jabłkiem, gruszką, śliwką, dynią, orzechami, pestkami, odrobiną świeżego imbiru lub cynamonu. Takie śniadanie utrzyma ciepło w żołądku i rozgrzeje organizm. Obiady i kolacje też dobrze jeść na ciepło. Dodatkiem może być surówka z marchwi czy selera. Jesienią mamy obfitość wszelkich warzyw: papryka, dynia, cukinia, kabaczki, buraki, marchew, kapusty, kalafior, brokuły… Możemy gotować gulasze warzywne, zupy, piec, dusić. Taki warzywny posiłek będzie odżywczy i lekkostrawny, a po posiłku powinniśmy czuć się lekko i pełni energii.

Jesienią zaczynamy się jednak wyciszać.

Tak. Jesienią drzewa zrzucają liście i udają się w stan spoczynku. My też funkcjonujemy inaczej. Powinniśmy więcej przebywać w domu i dbać o ciepło organizmu. Nie szastać energią, tylko kumulować ją. Jeżeli zimą będziemy balować, nie dojadać, nie dosypiać, forsować się fizycznie – będziemy tracić energię i za którymś cyklem rocznym zaczniemy chorować. Wiosna i lato to eksplozja energii, a jesień i zima – czas regeneracji, żeby później na wiosnę móc się odrodzić. Jeżeli kogoś dopada przesilenie wiosenne, to znaczy, że nie ma równowagi w organizmie, że nieodpowiednio się zregenerował zimą.

Na czym polega zimowa regeneracja?

Na otulaniu się tym, co spożywamy – żeby zachować to, co najcenniejsze. Mamy prawo przybrać wtedy na wadze. Powinniśmy jeść posiłki rozgrzewające i tłustsze – nasze babki gotowały rosoły kilka godzin, a bigosy kilka dni. Jedzmy też dużo kasz i roślin strączkowych – soczewicę, ciecierzycę, groch, fasolę. Kiedyś gotowano zawiesiste grochówki i gulasze fasolowe i to jest najlepsze jedzenie zimą w naszym klimacie. Później przychodzi czas oczyszczenia z tłustych potraw, u nas jest na to Wielki Post. Brak odpowiedniego oczyszczenia organizmu powoduje choroby na wiosnę. Oczyszczenie nie musi oznaczać głodówki – to może być krótki czas na samych warzywach korzennych albo na monodiecie jaglanej czy orkiszowej.

I nadchodzi wreszcie ta upragniona wiosna…

Zrzucamy zimowe ubranie, czujemy się lekko na ciele i na duszy. W naturze też się budzi życie – pojawia się zielona trwa, liście na drzewach, a na polach – pokrzywa, mniszek lekarski, szczaw, krwawnik, szpinak. Potem pora na nowalijki i botwinkę, wreszcie – szparagi. Wiosną polecam też orkisz, który uspokaja wątrobę. Zachęcam do jedzenia na surowo lub gotowania pokrzywy, szpinaku, szczawiu. Szparagi są moczopędne i będą ładnie oczyszczać organizm. Nie zaczynajmy tylko szybko z nowalijkami, bo te najwcześniejsze są zwykle bardzo pryskane. Z początkiem wiosny możemy jeszcze jeść kiszonki, które są wtedy bardzo wskazane, i warzywa korzeniowe. Kwestią naszej fantazji pozostaje, co wymyślimy z tego, co daje nam natura.

Problem wyboru pojawia się latem…

Tak, nagle pojawia się wszystko… Ale pamiętajmy, że lato jest najcieplejszą i najbardziej suchą porą roku. Nasz organizm potrzebuje produktów, które będą go nawilżać, schładzać i budować krew. Wtedy też pojawiają się na polach i na bazarkach owoce, które tak działają – truskawki, maliny, jagody, agrest, porzeczki, czereśnie, wiśnie. Jedzmy je na potęgę. Ja potrafię sobie zrobić np. cały dzień truskawkowy lub czereśniowy. To nawilża i oczyszcza mój organizm. Dodatkowo warzywa – sałaty, pomidory, ogórki, rzodkiewki, zioła, młode buraczki, młoda marchewka. To młode warzywa mają w sobie bardzo dużo energii. Wtedy jedzmy dużo sałatek, surowizny i soki. Do tego warzywa na parze czy krótko gotowane zupy. Trochę kwaskowych kompotów, mięty czy melisy na orzeźwienie. Latem mamy dużo energii – chodzimy później spać, krócej śpimy, chce nam się jeździć na rowerze, pływać, jeździć nad morze, w góry, chce nam się żyć.

A jeżeli ktoś odczuwa osłabienie, brak sił czy nawet depresję, może wspomagać się właściwą dietą?

Jak najbardziej – wszyscy jemy codziennie minimum trzy posiłki, dlatego tak ważne jest, żebyśmy jedli to, co nam służy. Nasze zdrowie leży w naszych rękach. Jesteśmy za nie odpowiedzialni. Opowiadam o tym na Akademii Zdrowia i Witalności online oraz na wyjazdach dla zdrowia, na których każdy może dotknąć, powąchać, zjeść, i przekonać się, że potrafi to ugotować. Wtedy łatwiej zrezygnować ze starych nawyków.

A skąd w tobie taka potrzeba?

Zdrowym odżywianiem interesuję się od czasów licealnych. Byłam jedyną córką w domu (mam jeszcze 2 starszych braci) i od zawsze lubiłam przesiadywać z mamą w kuchni. Moja babcia, która wychowała siedmioro dzieci, była główną kucharkę na wiejskich weselach. Piekła wielkie bochny chleba, blachy drożdżówek, wymyślała zupę „nic”, bo trzeba było sobie radzić w trudnych czasach. Najlepsze ziemniaki, jakie wspominam z wakacji u babci, to uparowane w całości dla świń. Jedliśmy jeszcze gorące z parnika – z masłem i solą. Albo taką pajdę chleba. W tym była magia prostoty i wspólnych posiłków. To wyniosłam z domu. W liceum zapragnęłam dowiedzieć się, jak funkcjonuje nasz organizm, co trawimy, co jakie ma działanie. Wtedy też trafiłam na książkę o diecie rozdzielnej (nie łączenie białek zwierzęcych z węglowodanami) i do tej pory jestem jej zwolenniczką. Później wyemigrowałam do Niemiec, gdzie przez rok jadłam surowiznę i niestety, zaczęłam mieć problemy zdrowotne m.in. silne bóle miesiączkowe. W końcu trafiłam do lekarza medycyny chińskiej, który zalecił mi trzy zabiegi akupunktury i wykluczył z diety miętę i surowe jedzenie, które mnie wychładzało. Szybko odczułam różnicę i poszłam na dietetykę leczniczą według tradycyjnej medycyny chińskiej. Dobrze wiem, że zmiana samopoczucia i jakości życia zaczyna się od jedzenia.

Jak rozumiem, wszystko zaczyna się od rozbudzenia świadomości…

Właśnie, zastanówmy się, czy żyjemy świadomie. A jednym z przejawów życia jest właśnie jedzenie. Jeśli zamiast wrzucać kostkę rosołową, ugotujemy zupę na prawdziwej marchewce, to zaczniemy się może zastanawiać, skąd ona pochodzi, jak rośnie, kiedy jest dostępna. Otworzy nam to szansę, by wrócić do naturalnego cyklu, odzyskać poczucie przynależności. A to może nas wyprowadzić z choroby, samotności czy depresji. Potrzebujemy czerpać siłę z naszych korzeni.

Więcej informacji na stronie: www.piecsmakow.com.pl

Przykładowe menu zimowe:
1. Śniadanie – owsianka z orzechami, suszonymi owocami i z imbirem
2. Drugie śniadanie – surowe lub pieczone jabłko z daktylami
2. Obiad – pieczona ryba w ziołach z warzywami + kiszona kapusta
4. Podwieczorek – kompot z suszonych owoców z wanilią (bez cukru)
3. Kolacja – barszcz ukraiński

z Anną Krasucką rozmawiała Magdalena Rybak (tekst)

Artykuł ukazał się na łamach miesięcznika „Sens” w grudniu 2013 roku.


Udostępnij ten wpis
FacebookTwitterEmailPinterest

Może Cię zainteresować

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments